Jeśli myślisz, że wchodzisz na kolejną stronę o „ładnych obrazkach” i modnych słówkach typu „proces twórczy”, zamknij kartę i wypierdalaj. To nie jest bezpieczna przystań dla wrażliwych duszyczek ani galeria motywujących cytatów dla przegrywów z TikToka.
To jest pułapka.
To jest laboratorium autodestrukcji, w którym każdy banał jest rozszarpywany na strzępy, a każde zdjęcie to wiwisekcja pozorów.
Tu nie znajdziesz światła, chyba że chodzi o to, które wypala oczy
Antydizajn to środek przeciwbólowy na mdłości wywołane mainstreamem.
To splunięcie prosto w twarz każdej instytucji, która próbuje wmówić ci, co jest „profesjonalne”, „estetyczne” czy „akceptowalne”.
Nie ma tu miejsca na zachwyty nad kompozycją, teorią koloru, pierdolenie o balansie.
Jest tylko surowa treść: ból, wstyd, brud, popęd, wściekłość.
Jeśli nie jesteś gotów/gotowa zobaczyć siebie bez masek, to właśnie przekroczyłeś granicę, z której nie ma powrotu.
Gratulacje, jesteś w laboratorium toksycznej autentyczności.
Nie trend, nie poza – tylko to, co piecze żywą skórę
Mam cię w dupie, jeśli oczekujesz inspiracji.
Jestem tu, żeby rozbijać twoje iluzje, nie dawać ci lajków ani poklepywać po pleckach.
Antydizajn to mój własny kult – miejsce, gdzie każdy frazes zostaje zadławiony, a każdy mit brutalnie pogrzebany.
Chcesz inspiracji? Idź do IKEA.
Chcesz prawdy? Zostaw tu swoje złudzenia, zanim zostaniesz rozszarpany na strzępy.
Fotografia? To nie hobby, to rytuał rozkładu
Canon 5D mk II? Leży w szafie, zgnity jak twoje marzenia o karierze fotografa.
Dziś fotografuję tylko iPhone’em, bo nie potrzebuję lufy, żeby zabić.
Wystarczy mi własny cień.
Nie interesuje mnie światło, nie interesuje mnie cień.
Interesuje mnie to, co zostaje, gdy zedrzesz ze skóry cały fałsz.
Mrok, seks, szatan. I zero kompromisów.
Witamy w Antydizajnie.
Wytrzyj nogi z Instagramowego lukru.
Wyłącz filtr upiększający.
Zdejmij maskę.
Reszta to tylko agonia.
Jeśli nadal czytasz, znaczy, że lubisz, jak boli.
Witaj w domu.
